Być jak Sokrates

by aniversum

Portrait Herm of

Na ratunek Domowym Ofiarom. 

– Mamo, a on mnie popchnął!

– Ona mi zabrała…

– On mnie przewrócił!

– A mamo, a … 

Słyszeliście to kiedyś? Jeśli byliście dziećmi, macie dzieci, wasi znajomi mają dzieci – to na pewno słyszeliście milion razy o tych wszystkich bijatykach, szturchańcach, złodziejach klocków i niszczycielkach budowli. Szukając reakcji idealnej, przerobiłam już Time out, o którym pisałam tutaj, urządzałam Sąd Rodzinny, bawiłam się w dochodzenia, dowiadywania się i dopytywania. Cała uwaga, palec boży i Spojrzenie Niezadowolonego Rodzica (ale groza, co?) spoczywały na winowajcy, podczas gdy ten, któremu budowla runęła, pochlipywał cicho w kącie.

Ostatnio zmieniłam taktykę. Najpierw oczywiście dokonałam zmiany myślenia i czekałam na okazję, żeby wypróbować nowy sposób. Przy trójce dzieci nigdy nie trzeba dużo, żeby usłyszeć:

– Ana, a on mnie kopnął! – zawołał rozpaczliwym głosem mazgaja Syn Młodszy.

– Ja nic nie zrobiłem – odezwały się nożyce.

– Kopnął cię? A gdzie? – zapytałam Syna Młodszego, kompletnie ignorując sprawcę zamieszania.

– Tutaj, w brzuch mnie kopnął!

– To musiało boleć.

– Tak! Może nawet będę miał siniaka! – żalił się, ale nie uderzał już w płaczliwe tony.

– Może jak podmucham i pocałuję, to nie będziesz miał – zaproponowałam.

– O! To by pomogło – ucieszył się i po chwili znowu budował wieżę z klocków.

Syn Starszy przyglądał się temu, jakby nie do końca wiedział, czego jest świadkiem. Nie stoi w kącie, nie zabrano mu bajki i nikt jeszcze na niego nie nakrzyczał, a nawet nie musiał przepraszać. Ale też nikt nie zwrócił na niego uwagi. Tego dnia nikt już nikogo nie uderzył, a ja wzięłam to za dobrą monetę. Na kolejne okazje nie musiałam długo czekać, ale niezależnie od tego, które dziecko zrobiło krzywdę drugiemu, zawsze pomagałam poszkodowanemu, ignorując sprawcę. Zamiast zapłakanej ofiary i obrażonego agresora, miałam przed sobą spokojne dziecko i nieco zmieszanego winowajcę, który odnajdywał w sobie moralny imperatyw przeproszenia za wyrządzoną krzywdę. Ale to nie wszystko, pewnego razu, kiedy Syn Młodszy zrobił cośtam Synowi Starszemu i ten przyleciał na skargę, wysłuchałam go, powiedziałam coś w stylu:

– To może być uciążliwe, mieć takiego małego brata, który nie zawsze rozumie, że chcesz poczytać w spokoju. Następnym razem, kiedy będziesz chciał czytać, po prostu przyjdź do salonu – poradziłam mu.

– Okej! Dzięki, że mnie wysłuchałaś, bardzo cię kocham! – powiedział i rzucił mi się na szyję, a potem pobiegł bawić się ze swoim rodzeństwem.

Takie wyznania zawsze bardzo mnie zaskakują. To dodatkowo skłoniło mnie do poszukiwania źródła napięć – dlaczego nie zawsze dzieci wychodzą z tych sytuacji z poczuciem bycia wysłuchanym i kochanym? Moim zdaniem ma to związek z tym, że zanim usłyszymy co czuje dziecko, zalewamy je tym, co sami czujemy. Ja, jak widzę Syn Młodszego w stanie „za chwilę się rozryczę bez powodu” (oczywiście nie ma czegoś takiego, jak płacz bez powodu!) to zaczynam się wściekać, bo czuję się bezradna. Potem jestem już tylko zła, a to prowadzi do takich komunikatów:

– Nie masz powodu do płaczu!

– Daj spokój, nic się nie stało.

– Natychmiast przestań i idź sprzątnąć zabawki! (moje ulubione, dziecko zaczyna sprzątać i zapomina, że miało płakać – czysto i cicho!). 

Sytuacja wygląda zupełnie inaczej, kiedy opanuję chęć wyładowania swoich emocji i skupię się na uczuciach dziecka. Nigdy nie przerodziło się to w Wieczór Pełen Napięć, czyli niekończące się marudzenie, popłakiwanie i robienie na złość. Raczej cała sytuacja przemija, dogadujemy się w kwestii, która wywołała zamieszanie i ruszamy dalej z życiem, nie marnując czasu.

Niestety, skupienie się na uczuciach dziecka nie jest takie znowu najłatwiejsze i nie zawsze wychodzi. Trudno, rodzice nie są robotami, czasami popełniają błędy. Lepiej jednak popełniać błędy świadomie niż walić na oślep. Na tę mądrość wpadł niestety Sokrates, a nie ja:

„Dobrego człowieka cechuje to, że występki popełnia umyślnie, a lichego to, że mimo woli.”