17 lutego

by aniversum

Dzień rozpoczął się jak zawsze, gdy są u nas chłopcy. Obudziły mnie podniesione głosy z pokoju dziecięcego, gdzie jak się okazało Syn Starszy odmawiał założenia konkretnej bluzy z bardzo niekonkretnego powodu. Syn Młodszy, którego dopiero co odpieluchowałam, komunikował, że jest dużym chłopcem i pójdzie do szkoły. Ojciec Dzieciom tłumaczył im obu jednocześnie, że Syn Starszy nie powinien sikać w nocną pieluchę, a Syn Młodszy ma się natychmiast ubrać. Czy odwrotnie.

W naszej sypialni już na dobre obudziła się Córka i śpiewała po swojemu dopóki nie przypomniała sobie o nowo nabytej umiejętności wstawania. Już miała wstać, kiedy okazało się, ze nie wzięła pod uwagę komplikacji wynikających z bycia okutaną w śpiworek. Pospieszyliśmy ratować małego odkrywcę. Po chwili machała już do chłopców smoczkiem wołając: Buba! Buba!

Tymczasem nadąsany z niewiadomego powodu Ojciec Dzieciom (być może pobudka o 3:40 była średnim pomysłem, Emmo) krzątał się po kuchni, usiłując sklecić śniadanie dla Synów Swych. Przemknęłam do lodówki, w której dzień wcześniej ukryłam rosnące ciasto drożdżowe. Miały być bajgle. Tak mnie naszło. Drugą ręka rozrabiałam ciasto na placek czekoladowy. W tym czasie OD zdążył odwieźć Syna Starszego do szkoły, a młodszy jadł śniadanie i zadawał najbardziej kłopotliwe pytania ever:

– Co to jest?

– Mąka.

– A do czego?

– Do ciasta.

– A dlaczego?

– … Tak się robi ciasto – nie poddawałam się.

– Dla kogo?

– Dla wszystkich.

– Dlaczego?

– Jedz!  – powoli traciłam inwencję i umiejętności językowe. Cała rozmowa odbywała się bowiem w języku francuskim, którym władam… cóż. Jakostam.

Gdy OD wrócił do domu i zobaczył, że:

a) wkładam do wrzątku uformowane bajgle (a przecież miały być pieczone!)

oraz

b) forma w kształcie serca wypełniona jest po brzegi jego ulubionym ciastem

zapytał:

– Dlaczego to robisz?

No nie mogę, następny.

– Bo cię kocham! – odpowiedziałam najbardziej radośnie jak mogłam, wszak rozpoczynały się Walentynki.

– Aha – burknął i poszedł.

Cóż za gbur – pomyślałam i już miałam wypiek umieścić w koszu, zamiast w piekarniku, ale co będę robić sceny. Poczekam, popatrzę jak się rozwinie ta sytuacja.

Gdy OD odprowadził i młodego (do niańki), na stole czekała na niego już Walentynka i pachnące ciasto.

– Zaraz zaraz, jaki dziś dzień? – coś mu chyba zaczęło świtać.

– Czternasty! – odpowiedziałam.

– Ale to przecież nie dziś…

– Co nie dziś?

– No te, no… – poleciał sprawdzać daty w kalendarzach i porównywać je z informacjami z googla. Po chwili wrócił z podkulonym ogonem.

– Myślałem, że Walentynki są siedemnastego! – odparł żałośnie i rzucił się mnie przepraszać.

No tak, siedemnastego. Jak co roku. Na szczęście (jego i moje!) celebrowanie rozpoczynaliśmy wieczorem. Dostałam pierwsze w moim życiu walentynkowe kwiaty i mój wyczekany telefon.

Ach, no i zjedliśmy wszystkie bajgle!