Krótka i praktyczna instrukcja obsługi dziecka.

by aniversum

INSTRUKCJADZIECKA

Francja Wschodnia, okolice granicy z Niemcami. Październik. 15 stopni. Słońce. Dziecko w wełnianej czapie.

Zaczyna się dramatycznie. Czerwone z gorąca dziecko biega po parku. Poci się też w swoim swetrze z założonym między podkoszulkiem a kurtką. Jedno kaszlnięcie powoduje lawinę wydarzeń. Matka natychmiast dobiega i przygląda się bacznie zapoconemu, prawie ugotowanemu na parze czterolatkowi. Drugie kaszlnięcie – To na pewno zapalenie płuc. Poprawia mu czapkę i prowadzi prosto do gabinetu pediatry. Czerwone gardło. Zapada wyrok: angina. Zaraźliwa tylko jeden dzień. Antybiotyk.

To nie jest scena z filmu grozy, tylko moja rzeczywistość. Na komentarz, którego jeszcze nie zdążyłam wyartykułować, Ojciec Dzieciom odpowiada:

Nie wszyscy skończyli psychologię tak jak ty i nie wiedzą jak się zajmować dziećmi.

Gdy pytam, czy francuskie matki mają jakieś inne internety, przewraca oczami. Dobrze wie, że lada dzień jedno z jego dzieci też będzie zapieprzało w swetrze i zimowej kurtce. I znikąd pomocy.

Właściwie powinnam ten wpis zrobić po francusku i dyskretnie porozklejać na drzewach w okolicznym parku. Ale pomimo tego że mój ból dupy jest ogromny, nie mam jeszcze takich językowych skillsów. Dlatego też popastwię się nad rodzicami, którzy są w stanie czytać w jednym z najtrudniejszych języków świata, ale nie wiedzą, kiedy nałożyć dziecku czapkę.

Tym przydługim i niezbyt uprzejmym wstępem, zapraszam do skróconego poradnika obsługi dzieciaka – jak go nie ugotować, nie zamrozić i nie utuczyć.

  1. Ubranie

Nieskończone aleje działów dziecięcych, pełnych pięknych, kolorowych ubranek nęcą każdą matkę, która jeszcze nie ma nerwicy, gdy wchodzi do sklepu. Łatwo wpaść w zasadzkę konsumpcjonizmu i kupić wszystkie sweterki. O ile po tym zakupowym festiwalu nadal utrzymujecie płynność finansową – wszystko jest ok. Nie jest ok, gdy wszystkie te sweterki nakładacie swojemu dziecku naraz!

Zasada do zapisania na lustrze:

  • Dziecko, które nie chodzi – ubieramy w jedną warstwę więcej niż siebie.
  • Dziecko, które biega – w jedną warstwę mniej niż siebie.

+ czapka – odwieczny problem wszystkich rodziców. Nakładać, nie nakładać, zawiązać dodatkowo szalikiem? Co robić?

Powiem tak – wyleźcie na dwór albo przynajmniej otwórzcie okno – jak wieje i łeb urywa, no to czapkę warto nałożyć, co ma być zimno. Ale jak dziecko biega i spod tej czapki leci mu na oczy pot, to lepiej wrócić do domu. Może dla niektórych będzie to szok, ale przeziębienia nie są spowodowane brakiem czapki, a złapaniem wirusa. Czapka to nie jest tarcza antywirusowa, czasami może bardziej zaszkodzić niż zapobiec.

2. Jedzenie

Widzieliście kiedyś spożywczy dział na dzieci w sklepach? Właściwie mógłby nazywać się: trucizny, chemikalia i śmieci. Utwardzony tłuszcz palmowy, syrop glukozowo-fruktozowy, cukier – to takie fachowe nazwy. Inaczej można o tym powiedzieć też: Nie dożyje osiemnastki swojego dziecka albo Cukrzyca jeszcze przed 30-stką. Ale hej, smak dzieciństwa to przecież czekolada i drożdżówka. Co z tego, że na starość zamiast podróżować, będzie wypoczywał w przychodni zdrowia. Musiał przecież zjeść te wszystkie batoniki i popić colą. Mama pozwoliła, a skoro mama pozwoliła, to musi być dobre! Każdy kto chciałby odpowiedzieć na ten punkt słowami: „A moje dziecko żarło czipsy i nic mu nie jest” albo coś w stylu „Córka sąsiadki całe życie piła colę i dostała Nobla z chemii” – błagam was, przecież to jest ruletka. Chcecie rzucać na szalę zdrowie własnych dzieci jako przeciwwagę dla batona? Nie mówię, żeby już dzieciom dawać tylko suchary  z torfu, ale żeby wiedzieć, że słodycze przede wszystkim SZKODZĄ. Domestosa im przecież do picia nie dajecie, nie?

Skoro już wyjaśniliśmy sobie, czego nie dawać do jedzenia dzieciom (jak nie znają cukierków, to nie ma szans, żeby się o nie dopominały), to teraz jak karmić dziecko, żeby nie musieć z siebie robić widowiska w knajpie i ganiać za dzieckiem z talerzem.

  • Rodzic decyduje CO dziecko je, a dziecko decyduje ILE.

Widzicie jaka podstępna zasada – nie dajecie dziecku syfu, to nie musicie się martwić, że go zje za dużo. Problem solved! 

Do niej takie małe uzupełnienie – lepiej nakładać dziecku mniejsze porcje – jeśli będzie jeszcze głodne, na pewno się zgłosi. Jeśli nałożymy za dużo, istnieje ryzyko, że dziecko będzie jadło, aż zje. Na troję dzieci, jakimi dysponuję na co dzień, Syn Młodszy właśnie tak je. Widać, że zaraz mu wyjdzie nosem, ale je. Trzeba na to uważać, bo rozciągnięty żołądek prowadzi do zaburzenia Ośrodka Głodu i Sytości, który odpowiada za prawidłowe kontrolowanie łaknienia. (Im bardziej rozciągnięty żołądek, tym mniejsza świadomość tego, czy już się najedliśmy. Chemia, nie magia.)

Tak, to naprawdę jest TAKIE PROSTE. Nie chce jeść – niech nie je. I nieważne czy ma pół roku, dwa  lata czy siedem – to ono wie, kiedy jest a kiedy nie jest głodne. Latanie za dzieckiem z talerzem albo zmuszanie do jedzenia uważam za upokarzające dla obu stron.

Nie wiem, naprawdę trzeba było kończyć psychologię, żeby to wiedzieć?