Szkoła po mojemu – wychowanie fizyczne

by aniversum

moja szkoła

Zapraszam was w niezwykłą podróż po świecie. Kolejne lata spędzicie zawierając przyjaźnie, zdobywając wrogów, ale przede wszystkim zdobędziecie informacje niezbędne wam do odnalezienia się w dorosłym życiu. Wszystko, czego się nauczycie, pewnego dnia wam się przyda.

Tak mniej-więcej brzmiałoby powitanie w mojej szkole. Gdybym była bogiem właścicielem szkoły. Albo minister edukacji.

Tymczasem…

– Ratujmy maluchy! – krzyczą zrozpaczeni rodzice 12-letniego Jasia, który już nie kupi czipsów w szkolnym sklepiku. Tragedia. Obecna Minister Edukacji obiecuje – już niedługo buły pełne cukru i utwardzonego tłuszczu wrócą do gardeł waszych dzieci. Rodzice mogą odetchnąć z ulgą i postawić zamaszysty podpis pod cyrografem. Kolejny raz maluchy zostały uratowane.

Gdybym mogła uratować te maluchy, które niedługo nauczą się mnóstwa rzeczy, które są im tak samo potrzebne jak umiejętność rzeźbo-dojenia, zaczęłabym od … wychowania fizycznego.

Uderzam w stół i sama się na to odzywam – nienawidziłam wuefów. Godziny spędzone w niedogrzanych salach „sportowych”, gdzie biegaliśmy po parkiecie z klepek i nie mogliśmy rzucać piłką w obawie o jarzeniowe lampy nad naszymi głowami. Potem bieganie na czas, chociaż poprzedzone „niech każdy biegnie w swoim tempie”- to jednak najwolniejsi dostawali tróje. Potem trzy lata w piwnicy, gdzie jedliśmy słonecznik, a nazywało się to grą w ping-ponga. Po każdej lekcji wuefu mieliśmy jakieś inne zajęcia, na które szliśmy przepoceni, brudni (na przebranie mieliśmy 10 minut), zmęczeni. Kto to ponawymyślał?

Nikt mi nie powiedział, że ocena z wychowania fizycznego powinna opierać się w głównej mierze na zaangażowaniu ucznia w lekcję, a nie na jego możliwościach. Oceny z tego przedmiotu były loterią i zawsze wydawały mi się idiotycznym pomysłem. Nikt nam nic nie tłumaczył, nie opowiadał jak ważny jest ruch dla zdrowia człowieka. Aktywność fizyczna była zawsze karą i torturą, wiecznym poganianiem albo krzywym spojrzeniem. Uwielbiałam grać w koszykówkę, kiedyś nawet nauczyciel powiedział, że zastanawiał się nad dołączeniem mnie do szkolnej drużyny. Miałam może 11 lat i nie wierzyłam w swoje szczęście. Niestety, kazano mi zdjąć okulary  do gry, a bez nich nie widziałam piłki. I tyle mojego grania. Ale gdyby ten nauczyciel wtedy wziął mnie do tego składu, nawet jako rezerwową i kazał mi przychodzić na treningi tak jak wszystkim – pracowałabym tak samo ciężko jak oni. Pewnie, że ze mną nie mieliby szansy wygrać żadnego meczu, ale w w-fie nie chodzi o wygrywanie meczów, chodzi o aktywność.

A gdyby tak… zamiast rozdzielać uczniów klasami i przez 45 minut kazać im biegać w kółko, pozwolić im wybrać zajęcia dodatkowe? Trzy razy w tygodniu po dwie godziny: basen, taniec, jogging, wspinaczka, piłka nożna, siatkowa, koszykowa, ręczna, siłownia, fitness, boks, sztuki walki, joga, tenis, ping-pong, squash? Co roku (albo co semestr) zmiana, żeby można było spróbować różnych zajęć? Wszystko to w miejskim ośrodku sportu i rekreacji, prowadzone przez ludzi, którzy lubią to robić, a nie po prostu – trafiło im się, że są nauczycielami. W ciągu tych dwóch godzin – ostanie pół przeznaczyć na prysznic, doprowadzenie się do porządku. Nie na ocenę, a na zaliczenie – obecność obowiązkowa albo zwolnienie lekarskie. Gdyby tak wyglądały zajęcia wychowania fizycznego, czy nie byłoby przyjemniej?

Udało się tak sprawnie zbudować Orliki, dlaczego nie można by było w każdej gminie walnąć takiego ośrodka albo podpisać umowę z już istniejącym (nawet jeśli prywatnym?).

Tak wyglądałyby moje idealne zajęcia wychowania fizycznego, na takie chętnie bym poszła. Gdzie nikt by mnie nie oceniał, a uczył jak poprawnie ćwiczyć i dbać o siebie. Jak było u was z wuefem? Byliście gwiazdami szkolnych rozgrywek sportowych? Mistrzami strzelców? Królowymi skoków w dal? Jak wspominacie te zajęcia?

No i… kto z was zapisałby się do mojej szkoły?